Chłopakom podobało się do pewnego momentu (do rejsu po Kozjaku), potem już bardzo się nudzili (w przeciwieństwie do nas) i byli bardzo zmęczeni, ale i tak dreptali dzielnie. W rezerwacie spędziliśmy 6 godzin – o jakieś 2 za długo jak na chłopaków. Jeszcze jedna ważna rzecz – zwiedzaliśmy park w raczej mało słoneczny dzień, a i tak mieliśmy wypieki na twarzach. W sezonie letnim koniecznie pamiętajcie o kremie z filtrem!
Na Tropie Przygody
Wyjazd do Jezior Plitwickich był początkiem wyprawy na Bałkany, która objęła również Czarnogórę i Albanię. W planach znalazła się także Macedonia i Serbia, ale niestety ulewne deszcze, a w konsekwencji rozległe i dotkliwe powodzie, zmusiły nas do odłożenia wizyty w tych krajach na inną okazję oraz do powrotu do domu przez słoneczną Italię. Nie mogliśmy przeżałować szczególnie tej Macedonii… No cóż, tak niestety bywa z planami, że lubią się sypać ;-)
Z Wrocławia do Jezior Plitwickich, a właściwie do Korenicy, w której zarezerwowany mieliśmy pokój, jest 1060km. Trasa do „zrobienia” w jeden dzień.
Park Narodowy Jezior Plitwickich to kompleks 16 jezior (krasowych), podzielonych na dwa zespoły – Jeziora Górne i Jeziora Dolne, które łączą wspaniałe wodospady (doliczono się ich około 90). Jest więc co podziwiać.
Na zwiedzanie tego niesamowitego miejsca z listy Światowego Dziedzictwa UNESCO (wpisane w 1979 roku) zaplanowaliśmy jeden dzień.
Jest początek maja, pogoda raczej wczesnowiosenna, czyli słońce przeplatane sporą ilością chmurek, lekki wietrzyk i orzeźwiające temperatury ;-) Startujemy o 9 rano (park otwarty jest od 8) i już półtorej godziny później dogania nas pierwsza wycieczka – japońska (mają niezłe tempo ;-)), po chwili polska, a następnie niemiecka. Sezon zaczyna się w połowie maja i wtedy lepiej się tam nie wybierać – chyba, że ktoś lubi zwiedzać „gęsiego”.
Do wyboru jest kilka tras – jedne krótsze, inne dłuższe. My wybraliśmy jedną z dłuższych – chcieliśmy zobaczyć jeziora górne i dolne.
Weszliśmy wejściem numer 2 i ku radości chłopaków pojechaliśmy czymś w rodzaju Shuttle’a do jezior górnych. Stamtąd rozpoczęliśmy wędrówkę w dół, między jeziorami i wodospadami. Ależ tam są widoki!
Trasa jest bardzo malownicza i raczej spacerowa, chociaż zdarzają się miejsca, w których małe dzieci mogą potrzebować asysty dorosłego (zdjęcia poniżej). Latem warto mieć na nogach szybkoschnące sandały, wiosną i jesienią, kiedy temperatury są niższe, lepiej wybrać się tam w dobrze zaimpregnowanych butach trekkingowych. Od biedy mogą być i kalosze, chociaż na dłuższą wycieczkę to mało wygodne i bezpieczne (bywa ślisko).
Nasz starszak był w siódmym niebie chodząc po tych „drabinach”. Możemy zaryzykować stwierdzenie, że to była część parku, która podobała mu się najbardziej. Jeszcze długo po tym, jak drabiniastą trasę zostawiliśmy za sobą dopytywał się czy i kiedy tam wrócimy :-)
Dotarliśmy do jeziora Kozjak, które leży na granicy jezior Górnych i Dolnych, skąd popłyniemy stateczkiem (łódką) na drugi jego kraniec. Przy okazji powiemy Wam, że Kozjak to największe i najgłębsze ze wszystkich jezior Plitwickich, a przezroczystość jego wód dochodzi do 8 metrów! Chłopaki byli bardzo podekscytowani czekającą nas przeprawą – lubią pływać statkami.
Na miejscu przywitała nas długaśna kolejka oczekujących na rejs. Postanowiliśmy więc rozejrzeć się po okolicy, czyli „polanie” gęsto usianej piknikowymi stołami i ławkami. Z boku tej polany przycupnięty stał bar/bufet wydający frytki i hamburgery oraz zimne napoje. Tam też była kolejka… W sezonie na coś do zjedzenia zapewne czeka się godzinę… Zdecydowanie doradzamy zabrać ze sobą prowiant (w naszym przypadku – nieśmiertelne kanapki), chyba, że chcecie tracić czas i nerwy w kilometrowych kolejkach ;-) Wodę do picia trzeba mieć obowiązkowo – bardzo przydaje się na trasie.
ntprzygody@gmail.com