Chłopaki są zachwyceni! Starszy odmawia opuszczenia ruin, chociaż spacerujemy już dobre półtorej godziny. Po kolejnych 20 minutach spędzonych tutaj udaje nam się namówić go do wyjścia. Jeszcze kilka kroków przez zakrzaczone ścieżki i opuszczamy mury fortecy. Niespiesznie udajemy się do auta ponownie mijając tutejsze “restauracje”.
Na Tropie Przygody
Stari Bar to miasteczko, którego główną część stanowią ruiny średniowiecznego, kamiennego miasta położonego u podnóży góry Rumija. Zapoczątkowali je Rzymianie zakładając w X wieku osadę o nazwie Antibarum (dokładnie po drugiej stronie Adriatyku leżało rzymskie miasto Bari i stąd też nazwa - Antibarum). Przez kilka kolejnych wieków Stari Bar przechodził z rąk do rąk. W końcu, w 1878 roku, został zniszczony pociskami artyleryjskimi przez Czarnogórców walczących z tureckim okupantem. Ludność przeniosła się na wybrzeże, gdzie powstał (współczesny) Bar. A Stari Bar popadał w dalszą ruinę. Wielkie trzęsienie ziemi z 1979 roku dokończyło dzieła zniszczenia tej magicznej, średniowiecznej osady.
Do Starego Baru dotarliśmy jadąc przez (nowy) Bar, który ani trochę nie przypadł nam do gustu. Jakoś dziwnie przypominał Podgoricę - bloki, bloki, bloki i... wyróżniająca się na tle reszty cerkiew (częściowo w budowie).
Droga do tego zabytkowego miasta kończy się parkingiem, który trudno przeoczyć – pełno tu autokarów i turystów robiących zdjęcia widocznym z daleka ruinom z charakterystyczną wieżą zegarową (sahat kula).
Zabieramy plecaki i wodę, i ruszamy pod górkę uliczkami współczesnego podgrodzia, w stronę bramy wejściowej do kompleksu Stari Bar. Po obu stronach ulicy mijamy maleńkie sklepiki z „pamiątkami” oraz różne restauracje. Nie wszystkie wyglądają zachęcająco, nie możemy jednak wykluczyć, że serwowane tam potrawy mogłyby być całkiem smaczne.
Docieramy do starego miasta. Bilety kupione. Pan w kasie znudzony, ale uprzejmy. Ruszamy. Zanim jednak zaczniemy zwiedzanie postanawiamy odwiedzić... toaletę (już na terenie kompleksu). No cóż, najwyraźniej toaleta też jest elementem średniowiecznych ruin – ulokowana na końcu długiego, wilgotnego i ciemnego korytarza w pomieszczeniu bez okna i bez prądu… Ciemno, że oko wykol. Na szczęście chłopaki mieli w swoich plecakach latarki-czołówki (zabrane z myślą o zwiedzaniu jaskiń). W tej „pieczarze” sprawdziły się doskonale – bez nich nie mielibyśmy żadnych szans. Jak dobrze mieć przy sobie różne „dziwne” sprzęty ;-)
Idziemy dalej, powoli i ostrożnie, bo deszcz, który kropił chwilę wcześniej zmienił kamienne chodniki w bardzo śliskie podejścia. Zatrzymujemy się przy małej kapliczce - chłopaki muszą koniecznie zapalić długie, cienkie świeczki stojące w specjalnym „świeczniku”.
Docieramy na górę, gdzie rozciąga się spory kawałek w miarę płaskiego terenu, a na nim ruiny kościołów, domów, murów miejskich oraz innych budowli. Nie wyznaczono żadnej ścieżki zwiedzania (tzn. co kilkanaście kroków wiszą jakieś strzałki, zdają się one jednak mieć charakter całkowicie swobodny…), nie wszystkie zabytki zostały oznaczone, co dodatkowo przydaje temu miejscu dzikości, tajemniczości i magii. Klimat jest naprawdę niesamowity – przez chwilę można poczuć się jak w jakimś zaginionym królestwie, a wszystko to w otoczeniu majestatycznych gór. Coś wspaniałego! Widoki na nowy Bar leżący w dole też są całkiem przyjemne :-)
Należy uważać na to, co broją dzieci! Sprawa bezpieczeństwa turystów w tym miejscu jest traktowana raczej drugorzędnie, nietrudno więc skręcić nogę w jakiejś nieoznakowanej dziurze. Ale i tak jest fantastycznie!
ntprzygody@gmail.com