Nie miejcie złudzeń – starego miasta w Dubrowniku nie da się „obskoczyć” w dwie godzinki. Nie da się i już! My wracaliśmy tam cztery razy!!! Postanowiliśmy też wrócić do tego pięknego miejsca, jak chłopcy będą trochę starsi - wtedy będzie mozna podziwiać inne atrakcje ;-)
Na Tropie Przygody
Połowa marca 2013 roku, zima potwornie już się dłuży, więc z nadzieją na ciepło wyruszamy do Dubrovnika. Przed nami niecałe 1600 km do przejechania, choć w pierwszym rzucie tylko 950, bo na nocleg zatrzymujemy się w małym hoteliku w Karlovacu.
Na termometrze we Wrocławiu około trzech stopni. W miarę przybliżania się do celu temperatura rośnie, choć nieznacznie – średnio o 0,5 stopnia na 100 km :-) Droga jest całkiem dobra, nawierzchnia czarna i nie ma wielkiego ruchu. Idealnie. Pierwszy postój - w Czechach - ze względu na panujące na zewnątrz warunki był ekspresowy! Brrrr… okropność! Gdzie ta wiosna? – Tu też jej nie ma! Nie zniechęcamy się jednak i z zapałem zabieramy się do dalszej jazdy „w stronę słońca”.
Do Karlovaca docieramy około 22:00. Na miejscu nasz „mały hotelik” (Hotel Restaurant Žganjer) okazuje się być przydrożnym zajazdem dla osób pozbawionych węchu i poczucia estetyki oraz posiadających osobliwe hobby – poranne łowienie rozmaitych owadów i żyjątek na ścianach pokoju. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełnia przeterminowana żywność na śniadanie (oczywiście wliczone w cenę pokoju) oraz rozbrajający brak zainteresowania tym faktem pracownika (słownie jedna osoba!) restauracji… zajazdu… oberży… hotelu… palarni… pijalni piwa… czymkolwiek było to coś. Niestety, choć rzadko nam się to zdarza: nie polecamy!
Pierwszą rzeczą, którą zrobiliśmy po śniadaniu było… udanie się na śniadanie do pierwszej piekarnio-cukiernio-kawiarni, jaką napotkaliśmy po drodze. Słodkie bułki i kawa osłodziły nieco hotelową porażkę.
Posileni ruszamy dalej – przed nami około 600 km. Pogoda łudząco podobna do tej dnia poprzedniego – nawet temperatura ta sama, czyli niewiele ponad 7 kresek powyżej zera… Echhh… Chorwackie autostrady poza sezonem wakacyjnym świecą pustkami, ale przynajmniej jedzie się komfortowo. Wreszcie przekraczamy góry Dynarskie i… Jest! Jest wiosna! Za nami zostały zima i szaro-bure kolory, a przed nami ciepło (15 stopni!) i zieleń! Nie mogliśmy uwierzyć naszym oczom. Wrażenie trochę, jak z filmowych kosmicznych podróży – wjeżdżamy do tunelu w jednym świecie, a wyjeżdżamy z drugiej w zupełnie innym (góry Dynarskie przekraczaliśmy wydrążonym pod nimi tunelem).
Od tego momentu jest już tylko lepiej. Zatrzymujemy się na obiad i szybki spacer po starym mieście w Szybeniku. Ależ tu jest pięknie! Wygrzewamy się w słońcu - aż szkoda się stąd ruszać, ale „komu w drogę temu czas”!
Reszta drogi do Dubrovnika przebiega bez zakłóceń i tylko widoki coraz to piękniejsze. Na miejsce docieramy w okolicach 23:00 robiąc po drodze jeszcze podstawowe zakupy spożywcze. Nasz pięknie położony hotelik – K-Apartments - jest naprawdę ładny, czysty i ma widok na największą w Dubrovniku zatokę - Lapad! Jesteśmy zachwyceni. Dzieci, pomimo późnej pory, długo obserwują bajecznie rozświetloną panoramę miasta z naszego balkonu.
Poranek przywitał nas piękną pogodą i niesamowitymi widokami! Nie ma żadnych wątpliwości – to miasto zasługuje na miano „Perły Adriatyku”. Jest po prostu bajeczne! Jest marzec, więc jeszcze dobrze przed sezonem, a już jest całkiem sporo ludzi. Nasz gospodarz – emerytowany marynarz, dubrowniczanin z dziada pradziada – powiedział nam, że w jego rodzinnym mieście sezon oficjalnie rozpoczyna się w pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych. Wówczas do miasta przypływają wielkie wycieczkowce, z których każdego dnia na ląd wychodzi około 10 000 osób. Wielkanoc wypada akurat w połowie naszego pobytu, więc postanowiliśmy, że Dubrovnik obejrzymy przed świętami. To był doskonały pomysł, ponieważ później rzeczywiście zrobiło się tłoczno. Podobno w szczycie sezonu, czyli lipcu i sierpniu, turystów jest tak wielu, że na starym mieście korkują się ciągi piesze. Co więcej, Dubrovnik jest jednym z niewielu miast na świecie, gdzie w „najtrudniejsze” turystycznie dni ruchem pieszych kieruje policja :-)
Cały dzień spędziliśmy na "szwędaniu się" po starówce. Tyle tu pięknych i tajemniczych ulic, uliczek i zaułków. Obowiązkowym punktem programu jednak, naszym zdaniem, jest przechadzka po murach obronnych okalających Stare Miasto (Stari Grad) łańcuchem długim prawie na 2 km! Rozciąga się z nich niesamowity widok na starówkę z białego kamienia pokrytą czerwienią ceglanych dachów, port oraz wyspę Lokrum. A poza tym to niezła frajda dla dzieci: móc podziwiać świat z góry – można obserwować spacerujących w dole ludzi i – jak mówią chłopcy – „być na zamku”.
Kolejne „must see” to spacer po wąskich i stromych uliczkach starego miasta – niespodziewanie można trafić w różne ciekawe, a czasami zaskakujące zakamarki i miejsca. Jest pięknie, przytulnie, tajemniczo i magicznie… Dla dzieci, które kochają zwierzątka, dodatkową atrakcją będą wszędobylskie koty różnej maści, których w Dubrowniku jest zatrzęsienie!
Bardziej i mniej ciekawych zabytków i "atrakcji" jest do wyboru, do koloru. My dokładnie zwiedziliśmy Akwarium w porcie, Muzeum Morskie, Kościół Jezuitów oraz plac zabaw usytuowany w dawnej fosie miejskiej tuż przy bramie Pile - głównym wejściu do Starego Gradu :-)
ntprzygody@gmail.com